Mieszkańcom miast coraz częściej doskwierają zabetonowane przestrzenie i do głosu dochodzi naturalna potrzeba obcowania z przyrodą.
Sposobem na uatrakcyjnienie obszarów zurbanizowanych jest urban agriculture. O formach rolnictwa w mieście z dr. inż. Wojciechem Sroką (Uniwersytet Rolniczy w Krakowie), realizującym grant badawczy „Rolnictwo miejskie jako wyzwanie zrównoważonego rozwoju obszarów metropolitalnych w Polsce – aspekty ekonomiczno-społeczne, środowiskowe i planistyczne”, rozmawiała Magdalena Hojniak.
Magdalena Hojniak: Czym jest rolnictwo w mieście, na czym ono polega?
Dr inż. Wojciech Sroka: Tak zwana koncepcja urban agriculture od kilkudziesięciu lat rozwija się w Europie Zachodniej. Zasadnioczo wyróżnia się dwie główne formy urban agriculture: miejskie i podmiejskie rolnictwo oraz miejskie ogrodnictwo. Pierwsza z form obejmuje podmioty komercyjne, zarabiające na rolnictwie. Lokalizuje się ono poza centrami miast, poza terenami zurbanizowanymi, ale jest bardzo mocno zintegrowane z rynkiem miejskim, np. rolnicy sprzedają swoje produkty w miastach, na placach targowych, świadczą usługi na rzecz mieszkańców miasta, oferując np. jazdę konną. W Polsce należy to do rzadkości, ale bardzo sprawnie funkcjonuje np. w Niemczech, gdzie można pojechać do takiego gospodarstwa, kupić wytworzone tam warzywa, a przy okazji usiąść w przydomowej restauracji i zobaczyć jak ono funkcjonuje. Klient widzi co i jak jest produkowane, według jakich standardów, dzięki czemu ma poczucie, że żywność jest bezpieczna, zdrowa. Znane są również inicjatywy polegające na tym, że mieszkańcy tworzą wspólnotę współdecydującą o tym, co rolnik ma produkować, a następnie otrzymują tzw. paczkę od rolnika z zamówionymi produktami. Kolejnym przykładem miejskiego i podmiejskiego rolnictwa są gospodarstwa edukacyjne, gdzie przyjeżdżają wycieczki szkolne i dzieci mogą nauczyć się wypiekania chleba, czyli taka nauka poprzez zabawę. W Polsce jest ich niestety bardzo mało, ale w Austrii, Szwajcarii czy we Włoszech są bardzo popularne. Istnieją również gospodarstwa zajmujące się zachowywaniem dziedzictwa narodowego, promowaniem kultury chłopskiej czy wiejskiej, ale w okolicach miast.
M.H.: Czym się różni gospodarstwo ukierunkowane na promowanie wiejskiej kultury od tradycyjnego?
W.S.: Tak naprawdę w tego typu gospodarstwach nie chodzi o samą produkcję rolniczą, ale o pokazywanie kultury chłopskiej i jej dziedzictwa. Takie gospodarstwo mieści się zazwyczaj w jakimś starym dworze, jest swoistego rodzaju skansenem, gdzie można zaprosić mieszkańców miast i pokazać, jak wyglądają dawne maszyny rolnicze czy technologie uprawy i jak tego typu jednostki w ogóle funkcjonują.
M.H.: W dzisiejszych czasach większość społeczeństwa jest przemęczona, zestresowana. Czy rolnictwo pomogłyby uporać się ze skutkami stresu?
W.S.: W tej kwestii pojawiają się różne pomysły, a za przykład jednego z nich można podać ogrody terapeutyczne. W Niemczech polega to na leczeniu poprzez kontakt z przyrodą i pracę w rolnictwie. Koncepcję wdrożono już np. w Zagłębiu Rury, gdzie na jakiś czas przybywają ludzie starsi czy trudna młodzież. Prowadzone są zajęcia z uprawy roślin i uczestnicy samodzielnie produkują żywność. Badania udowodniły, że kontakt z naturą poprawił ich samopoczucie, pozwolił się uspokoić, wyciszyć. W Polsce ogrody terapeutyczne najczęściej pojawiają się przy szpitalach, przy czym bardziej przypominają koncpecję ogrodu botanicznego, gdyż rzadko prowadzi się tam hortiterapię z prawdziwego zdarzenia. Ogrody terapeutyczne to też ciekawy sposób na spędzenie wolnego czasu dla zapracowanych.
M.H.: Skąd wzięła się potrzeba, żeby rolnictwo przenosić ze wsi do miast?
W.S.: W przeciwną stronę: chodzi o to, żeby utrzymać rolnictwo w mieście, bo ono było tutaj zawsze i z biegiem czasu miasto pochłonęło wieś razem z jej kulturą. Źródła historyczne podają, iż już w starożytności rolnictwo było bardzo cenionym i wspieranym przez władców elementem miast. I wcale nie chodziło tylko o podnoszenie bezpieczeństwa żywnościowego (np. w razie długotrwałego oblężenia miasta), ale również doceniano walory estetyczne miejskiego rolnictwa. Również współcześnie podkreśla się, że może ono pełnić szereg bardzo ważnych funkcji: społecznych, środowiskowych, ekonomicznych. Ludzie potrzebują przestrzeni, pięknych krajobrazów, bo dzięki nim znacznie lepiej się czują i właśnie rolnictwo daje te możliwości. Wyobraźmy sobie wokół miasta piękne tereny zagospodarowane rolniczo, gdzie można pojechać rowerem, pospacerować, poczuć wiejski klimat. Obecnie wygląda to zupełnie inaczej: mamy tereny bardzo zaniedbane, zarośnięte roślinnością inwazyjną, której nie powinno być.
M.H.: Miasta już od dłuższego czasu mają problem z ograniczoną przestrzenią – na terenach zależy deweloperom, firmom, potrzeba infrastruktury. Jak znaleźć obszar dla rolnictwa?
W.S.: Trzeba ograniczać przestrzenną urbanistyczną ekspansję, tak jak od lat robią to państwa Europy Zachodniej. Należy wydzielić granice, do których może rozwijać się miasto, a na jego obrzeżach wyznaczyć okręg, gdzie nie wolno budować. Przykładem wydzielenia stref rolniczych są korytarze ekologiczne, zielone pierścienie, jakie występują np. w Wiedniu oraz Kopenhadze. Służą one przewietrzaniu miast, zapewniają różnorodność biologiczną oraz ułatwiają zwierzętom przemieszczanie się. Nie ma też obawy, że rolnictwo w ten sposób zatrzyma rozwój miast, ponieważ w grę wchodzą kwestie finansowe, a jak wiadomo zyski z działalności handlowej, komercyjnej, zawsze przewyższą dochody z rolnictwa. Tak naprawdę rolnictwo jest najlepszą formą utrzymania terenów zielonych na obszarach zurbanizowanych, m.in. ze względów ekonomicznych. Jeżeli rolnik właściwie zadba o te tereny, będzie prowadził odpowiednio dostosowaną produkcję, miasto nie będzie ponosiło kosztów. Dodatkowo poprawi to klimat miejski, jakość powietrza, warunki wodne itd. Plany muszą zapewnić rolnikowi, że jego tereny nie mogą być przekształcone na cele budowlane, bo wiadomo, że jeżeli deweloper zaoferuje wysoką stawkę za działkę, to zostanie ona sprzedana.
M.H.: A co z jakością produktów pozyskanych z upraw miejskich? Na ile są one wartościowe i wolne od szkodliwych substancji?
W.S.: Badania naukowe wskazują, że uprawy rolnicze lokowane w okolicach miast są jak najbardziej zdrowe i nie ma w tym względzie żadnych przekroczeń. W Niemczech niedaleko elektrowni węglowej hodowano warzywa, a następnie prowadzono analizę pod kątem zawartości metali ciężkich. Ich stężenie było oczywiście trochę wyższe, ale nadal nie przekraczające norm. Wiadomo, że pomiędzy pasami jezdni nikt nie będzie sadził marchewki, ale w pobliżu szlaków komunikacyjnych czy w miejscach, gdzie emisje szkodliwych substancji są podwyższone, mogłyby to być rośliny przemysłowe, niewykorzystywane do celów spożywczych, np. rzepak. Musimy mieć na uwadze fakt, że sprowadzając żywność z innych krajów, spoza UE, gdzie standardy produkcyjne są inne, często znacznie niższe, nie mamy gwarancji co do warunków, w jakich zostały wyprodukowane. Jeżeli mielibyśmy w Polsce np. plantacje truskawek, na które sami moglibyśmy pojechać, zebrać je i zobaczyć jak są prowadzone, myślę że wielu mieszkańców miasta uznałoby to za atrakcyjne. Barierę w tym względzie stanowi świadomość konsumentów, którzy kupując w supermarketach, nie myślą o tym, co jedzą, co się dzieje z tymi produktami np. w czasie transportu. Polska żywność wytwarzana lokalnie na pewno jest o wiele zdrowsza niż sprowadzana np. z Chin, czy wytwarzana masowo w bardzo dużych gospodarstwach rolnych Europy zachodniej.
M.H.: Jakie mamy możliwości, żeby na terenach zurbanizowanych, w centrach miast zaadaptować rolnictwo?
W.S.: W samych centrach będą to głównie ogrody działkowe. Na Zachodzie działa nawet wynajem działek i polega to na tym, że rolnik wydzierżawia jakąś część swojego pola, udostępnia niezbędne maszyny, sprzęt, a dzierżawca prowadzi uprawę własnych produktów.
M.H.: W miastach jest wiele opuszczonych hal produkcyjnych, pustostanów. Czy takie miejsca dałoby się w jakiś sposób wykorzystać?
W.S.: Ogólnie uprawa w budynkach jest problematyczna m.in. ze względów finansowych, bo wymaga sporego kapitału. Co prawda pojawiają się koncepcje dotyczące gospodarstw wertykalnych, prowadzonych na 30, 40 piętrach. Pojawiły się one w Azji, ale są to niszowe i bardzo drogie produkty – zarówno w utrzymaniu, jak i sprzedaży. Roślinom trzeba zapewnić odpowiednie warunki: wodę, światło, wilgotność. W Polsce na razie nie ma na to szans. Alternatywą mogą być uprawy na balkonach czy dachach, choć i w tym względzie mamy duże ograniczenia. Budynek musi być odpowiednio przystosowany, a nasze obiekty najczęściej nie spełniają wymagań, nie można na nie wejść. Wynika to m.in. z praktykowanego u nas typu budownictwa czy ograniczeń klimatycznych. Co prawda budowane obecnie budynki często mają zielone pokrycie, ale głównie ze względu na kwestie marketingowo-wizerunkowe, estetyczne i nie są przeznaczone do użytku mieszkańców. Z kolei balkony są za małe na prowadzenie na nich upraw, choć niektórzy i tak to praktykują.
M.H.: Jak w takim razie możemy uatrakcyjnić tereny w sercach miast?
W.S.: Ciekawą alternatywą zazieleniania miast jest tzw. partyzantka ogrodnicza, czego przykłady spotykamy w Warszawie. Polega to na tym, że zbiera się grupa społeczników, którzy zakupują sadzonki i zagospodarowują tereny – często nie swoje, należące do miasta, stąd też nazwa – działamy nie do końca legalnie, ale upiększamy miasto. Najczęściej roślinność adaptuje się np. na zaniedbanych placykach.
M.H.: Jednym słowem zagospodarowujemy tereny, o które nikt nie dba, np. pomiędzy budynkami?
W.S.: Dokładnie. Staramy się wykorzystywać te obszary, by jakość życia była lepsza. Często jest tak, że przy starych kamienicach mamy zaniedbane dziedzińce, które można by zazielenić.
M.H.: Skąd wziął się pomysł, aby pójść krok dalej i zamiast zwykłego trawnika uprawiać rośliny, warzywa?
W.S.: Myślę, że mamy już dosyć tych zabetonowanych, brzydkich miast. Chcemy kontaktu z naturą, bo każdego cieszy możliwość wytworzenia własnej rośliny, zadbania o nią i zebranie plonu, nawet jeśli to będzie kilka pomidorów. Jest to również dobra forma na oderwanie się od pracy, okazja do ruchu oraz kontaktu z sąsiadami. Bywa, że osoby umawiają się o jednej porze i razem pracują. Tutaj bardziej chodzi o towarzyszącą temu atmosferę.
M.H.: Pana zdaniem potrzeby zajmowania się miejskim rolnictwem przejawiają tzw. typowe mieszczuchy czy osoby, które sprowadziły się do metropolii ze wsi?
W.S.: Często się nad tym zastanawiałem i wydaje mi się, że jednak to rdzenni mieszkańcy miast wykazują więcej inicjatyw w tym względzie. Ci, którzy przybyli do miasta 3, 4 lata temu nie potrzebują tego aż tak bardzo, ponieważ zazwyczaj mają możliwość odwiedzenia swojej wsi raz na jakiś czas, a w mieszczuchach odzywa się chęć kontaktu z naturą, bo brakuje nam zieleni. Ciągle słyszymy, że kolejne tereny zostają zagarnięte pod zabudowę, nie ma miejsca na place zabaw itd.
M.H.: Gdzie Pana zdaniem najlepiej funkcjonuje idea miejskiego rolnictwa?
W.S.: Bardzo dobre przykłady spotykamy w Niemczech, Austrii, Szwajcarii czy Francji i Portugalii, we Włoszech także. Tego typu działalność dobrze funkcjonuje w krajach lepiej rozwiniętych, gdzie świadomość społeczeństwa jest znacznie wyższa. Poza tym mamy Stany Zjednoczone, Australię, które dość mocno rozwinęły tę koncepcję. Co ciekawe, nawet w krajach dawnego bloku socjalistycznego też już ten pomysł zaczyna się rozwijać i dobrymi przykładami są tutaj Słowacja oraz Czechy.
M.H.: Gdzie spotkał się Pan z najciekawszą formą miejskiego rolnictwa i na czym ona polegała?
W.S.: Jestem zwolennikiem integrowania różnych elementów i gospodarstw wielofunkcyjnych. Zawsze najbliższe były mi gospodarstwa ukierunkowane na edukację, gdzie młodzież może zobaczyć jak tak naprawdę wygląda produkcja żywności, bo większość z nich nigdy nie widziała na czym rolnictwo polega. Interesujące są też gospodarstwa, na których rolnik prowadzi przydomowy sklepik i sprzedaje swoje produkty, a przy okazji organizuje zabawy dla dzieci, np. imprezę urodzinową w stodole – hit w Niemczech. Mamy odpowiednio przystosowany budynek z zamontowanymi linami. Dzieci mogą sobie wskoczyć na siano, postrzelać z łuku, przejść labirynt w kukurydzy. Mnóstwo atrakcji dla dzieci połączonych z rozrywkami dla rodziców, a przy okazji można dokonać zakupów produktów dobrej jakości. To chyba najlepiej odzwierciedla ideę miejskiego i podmiejskiego rolnictwa.
M.H.: To, o czym pan opowiada przypomina trochę taki dzień u babci na wsi
W.S.: Tak. I ludzie z miast chętnie z tego korzystają. Na takich gospodarstwach często organizuje się różnego rodzaju festyny. W Niemczech czy Szwajcarii popularne jest Święto Dyni, podczas którego zaprasza się mieszkańców, zapewnia się różnego rodzaju atrakcje, rolnik przy okazji sprzedaje swoje produkty.
M.H.: Co w Polsce utrudnia realizację projektów służących rozpropagowaniu miejskiego rolnictwa?
W.S.: Aktualnie prowadzę badania ankietowe wśród mieszkańców Krakowa i pytam o to, czy w ogóle mają potrzebę, by zwiększać tereny zielone. Z dotychczas udzielonych odpowiedzi wynika, że jak najbardziej takie życzenia są, ale często przegrywają z niezbędną infrastrukturą, np. kolejnym żłobkiem. Dylemat rozwiązuje w tym przypadku hierarchia potrzeb. Wiadomo, że kiedy estetyka konkuruje z potrzebami podstawowymi, decyzja jest oczywista. Jeżeli nie mamy dróg, przedszkola, to raczej nie będziemy myśleć, żeby za rogiem zlokalizować ogród czy pole uprawne. Następna rzecz to mechanizm rynkowy, prawa rynku, ekonomia. Mając do wyboru produkcję rolniczą, a np. galerię handlową, wiadomo że wygra to, co przynosi większe pieniądze. Dla każdego ważna jest maksymalizacja swoich korzyści, dlatego rolnik mający 2 ha nigdy nie odniesie z nich takich dochodów, jakie otrzyma ze sprzedaży działki np. pod zabudowę mieszkaniową.
M.H.: Co w tym zakresie musiałoby się zmienić?
W.S.: W dużych miastach inicjatywy ekologiczne coraz częściej dochodzą do głosu. Ludziom zależy na dobrej żywności, za którą są w stanie naprawdę dużo zapłacić, a ponadto szukają miejsca do wypoczynku, rekreacji. Myślę, że za kilkanaście lat to się w nas obudzi – podobnie było na Zachodzie 20 lat temu. Problemem w Polsce jest sam stosunek do rolnictwa. Nadal jest ono uważane za coś gorszego, postrzegane jako brzydki, śmierdzący dział gospodarki. Nie cenimy pracy na roli, a sam zawód rolnika uważamy za zajęcie gorszego sortu. Zachodnie społeczeństwa wracają do rolnictwa, przykładają wagę do dobrej żywności. U nas taka świadomość dopiero się budzi. Kolejna kwestia to zagospodarowanie przestrzenne i brak odpowiednich przepisów, które normowałyby rozszerzanie się miast.
M.H.: Z jednej strony finanse, ale z drugiej działania eko i troska o środowisko, na które coraz bardziej kładzie się nacisk. Jak zatem można to pogodzić?
W.S.: Odpowiednia forma rolnictwa broni się sama przez się. W ramach urban agriculture, szczególnie blisko terenów zurbanizowanych powinno się rozwijać rolnictwo nastawione na produkcję roślinną, nie zwierzęcą, raczej mniejsze gospodarstwa, nie wielohektarowe. Wystarczy, że będą małe poletka oraz zadrzewienia. Jest coś takiego jak systemy agroforestry, czyli połączenie rolnictwa z leśnictwem, gdzie na skraju pola sadzi się drzewa np. owocowe czy takie, które lepiej wyłapują dwutlenek węgla i produkują więcej tlenu. Łącząc to wszystko, zapewniamy różnorodność biologiczną, przewietrzamy miasto, bo teren nie jest zabudowany, dzięki czemu powietrze może się wydostać, a tym samym korzystnie wpływamy na klimat, jakość powietrza.
M.H.: Jak Pan ocenia perspektywy w zakresie rolnictwa w mieście w Polsce?
W.S.: W Polsce ta idea dopiero zaczyna się rozwijać. Wkrótce, podczas konferencji naukowej, będziemy dyskutować na temat rolnictwa na terenach zurbanizowanych i funkcji tego typu gospodarstw. Im więcej osób dowie się o miejskich formach rolnictwa, tym większa szansa, że tego typu gospodarstwa mogą powstawać. Popyt na produkcję lokalną jest bardzo duży, grono osób, którym zależy na dobrych jakościowo produktach, ciągle się zwiększa, ale brakuje dobrych ofert. Rolnicy nie bardzo wiedzą, jak dotrzeć do tej grupy klientów, a sama sprzedaż na targach nie wystarcza, bo chodzi o nawiązanie więzi i relacji. Na to potrzeba czasu.
M.H.: Dziękuję za rozmowę.
Czy ten artykuł był dla Ciebie interesujący?
Komentarze (0)
Pokaż wszystkie komentarze (0)